Szomański - historia fabryki śmigieł
W tym roku bez większego rozgłosu ukazały się wspomnienia profesora Jerzego Bukowskiego pt. „Zapiski wspomnień”. Były rektor Politechniki Warszawskiej, a także poseł z czasów PRL już przed II wojną światową dał się poznać jako zdolny pracownik naukowy i konstruktor. Od roku 1935 Bukowski był etatowym pracownikiem firmy Szomański głównego polskiego producenta śmigieł. Spora część opublikowanych wspomnień odnosi się do tego okresu życia profesora.
W polskich publikacjach zajmujących się historią rodzimego lotnictwa tematyka
fabryk produkujących podzespoły na rzecz zakładów lotniczych jest rzadko
rozwijana. Jedną z najważniejszych wytwórni z czasów II RP była bezwątpienia
spółka Szomański, produkująca drewniane śmigła. Wspomnienia prof. Jerzego
Bukowskiego są prawdopodobnie najcenniejszym źródłem dotyczącym działalności tej
zasłużonej firmy. Choć część książki poświęcona wytwórni śmigieł została spisana po
40 latach ,co odbiło się na niektórych faktach, to książka ta dostarcza nam
wielu ciekawych informacji. Na podstawie wspomnień prof. Jerzego Bukowskiego
staraliśmy się przybliżyć historię firmy Szomański.
Profesor Jerzy Bukowski Fot: Narodowe Archiwum Cyfrowe http://www.audiovis.nac.gov.pl
Profesor Jerzy Bukowski Fot: Narodowe Archiwum Cyfrowe http://www.audiovis.nac.gov.pl
Początki
Coraz większe zapotrzebowanie na części
do samolotów eksploatowanych w Polsce doprowadziło w latach 20. do
powstania firmy „Szomański i Matwiejew”, która specjalizowała się w produkcji
śmigieł, a także drobnych elementów drewnianych i metalowych. Włodzimierz
Szomański, były rotmistrz kawalerii, swą służbę wojskową zakończył w lotnictwie.
Za sprawą licznych znajomości w wysokich kręgach wojskowych firma miała ułatwioną
drogę w zdobywaniu zamówień czy choćby pozyskiwaniu zaliczek potrzebnych do
kontynuowania produkcji. Ważną rolę w początkowym okresie działalności zakładów
odgrywali też: brat Witolda Szomańskiego - Roman – były pułkownik lotnictwa
rosyjskiego i majster Witold Wierzbicki.
Drugi ze wspólników, czyli Matwiejew, był rosyjskim emigrantem, który podobnie jak wielu jego rodaków osiedlił się w
Polsce po rewolucji październikowej. Zdolny i doświadczony inżynier z Rosji
odpowiadał za techniczną część przedsięwzięcia. Poza Matwiejewem w firmie
pracowało jeszcze kilku „białych Rosjan”. W swoich wspomnieniach prof. Bukowski
wymienia między innymi brygadzistę
klejarni Cepikowa, pracownika lakierni Iwanowa, buchaltera Czerepanowa czy
zajmującą się sprawami biurowymi Olgę Chondarzewską.
Wytwarzanie śmigieł w fabryce firmy Curtiss w USA w latach 20. XX w. Podobne warunki i metody pracy panowały w zakładach Szomańskiego.
Początkowo firma produkowała
śmigła na licencji francuskiej firmy Integrale–Chauviere. Z technologią
produkcji w Paryżu zaznajomili się wspomniani wcześniej W. Wierzbicki i R.
Szomański. Śmigła powstawały z najwyższej jakości drewna jesionowego i
pokrywane były specjalną powłoką firmy Tonkilaque zwaną w Polsce „chińskim
lakierem". Środek ten zapewniał idealnie gładką i bardzo odporną warstwę zewnętrzną
w eleganckim czarnym kolorze. Korzystanie z tej substancji również wymagało
posiadania praw. Warunki umów zakładały, że opłaty będą pobierane od każdej wyprodukowanej
w Polsce sztuki śmigła. Rolę
przedstawiciela firmy Chauviere w zakładach Szomański – Matwiejew pełnił
pochodzący z Azji lakiernik Ma-Wei-Li, którego jednym z obowiązków było
comiesięczne raportowanie dotyczące ilości wyprodukowanych i wyremontowanych
śmigieł. Drugą powinność stanowiło nakładanie na śmigła „chińskiego lakieru”. Z
tą toksyczną substancją związana była pewna legenda, mówiąca, że szkodzi ona
białym ludziom, a odpornością na opary mogą pochwalić się wyłącznie azjaci. Osoby
mające styczność z tego typu lakierem uskarżały się na puchnięcie twarzy oraz
obrzęki i swędzenie dłoni. Mit o odporności azjatów na toksyny upadł, gdy w okazało
się, że Ma-Wei-Li również odczuwa uboczne skutki swojej pracy, i podobnie jak
inni, puchnie, co kilka miesięcy. W późniejszym czasie po zniesieniu umowy
licencyjnej przedstawiciel francuskiej firmy wrócił do Paryża, a jego miejsce
zajął były carski pułkownik Iwanow.
Logo firmy Tonkinlaque na licencyjnym śmigle wykonanym w zakładach Szomańskiego. Fot: Sparrow via http://woodenpropeller.com
Nim jednak to nastąpiło firma
zaczęła borykać się z coraz poważniejszymi problemami finansowymi. Mniej więcej
pod koniec lat 20. drogi wspólników Matwiejewa i Szomańskiego rozchodzą
się. Od tego momentu firma nosi nazwę „W. Szomański Ska z o.o.”. Drugim
udziałowcem staje się emerytowany generał Stanisław Wróblewski, ale ponad 80%
udziałów pozostaje w rękach braci Szomańskich. Kapitał zakładowy wynosił
wówczas 50 000 zł., a firma popadała w coraz większe długi u dostawcy drewna L. Piżyca, jak również u
francuskiego partnera. Długi starano się niwelować kredytami udzielanymi przez
Bank Gospodarstwa Krajowego. Kolejnym zmartwieniem firmy było widmo zamknięcia
produkcji licencyjnej, która w rzeczywistości opierała się na kopiowaniu
śmigieł dostarczanych wraz z samolotami i silnikami z Francji. Powodem tego było
coraz większe zainteresowanie, a wręcz naciski władz wojskowych na budowę
samolotów polskiej konstrukcji. Dotychczas produkowane modele śmigieł nie
nadawały się do stosowania wraz z silnikami o wyższych parametrach, dlatego też
firma Szomański została postawiona przed trudnym wyborem. Możliwość zdobycia
nowych zamówień dawało jedynie rozpoczęcie produkcji śmigieł własnego projektu, wobec czego należało powiększyć wytwórnię o biuro projektowe. Stawka była
wysoka. Dzięki swoim kontaktom W. Szomański z pewnością posiadał informację, że
w PZL na Okęciu lada dzień ruszy produkcja nowych myśliwców PZL P,7, a kilka
większych lub mniejszych serii samolotów własnej konstrukcji przygotowują
zakłady w Lublinie i Białej Podlaskiej.
Prasowa reklama firmy Szomański z roku 1937.
Prasowa reklama firmy Szomański z roku 1937.
Rozwój
Zanim spółka Szomański na stałe
zatrudniła inżyniera odpowiedzialnego za projektowanie nowych typów śmigieł,
zlecenia w tym zakresie powierzano znanemu inżynierowi z PZL Franciszkowi
Misztalowi. To właśnie jeden z najbardziej zasłużonych polskich konstruktorów
miał za zadanie opracować śmigła dopasowane do parametrów silnika Bristol
Jupiter VII F napędzającego nowy myśliwiec PZL P.7. Niestety z powodu poważnej
kontuzji (skomplikowane złamanie nogi odniesione podczas jazdy na nartach)
Misztal nie był w stanie kontynuować rozpoczętej pracy. Wówczas W. Szomański w
poszukiwaniu nowego specjalisty zwraca się do prof. Czesława Witoszyńskiego z
Politechniki Warszawskiej. Z polecenia profesora współpracę z wytwórnią śmigieł
rozpoczyna asystent Witoszyńskiego Jerzy Bukowski, mający pewne doświadczenie w
budowie śmigieł do tuneli aerodynamicznych i samolotów konstrukcji R. Bartla
(prawdopodobnie BM-4 lub Bartel BM-5).
Tak Jerzy Bukowski opisuje pierwsze doświadczenia z firmą Szomański:
„(…) źle poinformowany rozpoczynam od projektu na P.11 z Merkurym. Prędko sprawa się wyjaśnia i robię szybko w ciągu niewielu dni dwie wersje prototypowe na P7 z Jupiterem VIIF (licząc na prędkość zadaną – zdaje się ok. 320 km/godz. i przez ostrożność na mocno mniejszą). Oba śmigła okazują się za ciężkie. Silnik nie osiąga maksymalnych obrotów. Śmigło liczone na mniejszą prędkość jest bliższe założeniom. Robię trzeci rysunek na jeszcze niższą prędkość i trafiam we właściwe obroty. Prędkość maksymalna wynosi ok. 310 km/godz. Potem podciągnę ją trochę, już tylko doskonaląc śmigło. W fabryce wielka radość. Przychodzi zamówienie na 150, i dalsze 150 śmigieł do polskich pościgowców. Droga dla śmigieł na P.11 otwarta.”
Początkowo współpraca nie ma
charakteru stałego, a jedynie zleceniowy. Bukowski otrzymuje 200 zł za każdy nowy
rysunek i ok. 20 zł od każdej wyprodukowanej sztuki śmigła. Poza produkcją dla
polskiego lotnictwa firmie Szomański udało się zdobyć zamówienie z Rumunii,
która nabywa prawda do licencyjnej produkcji myśliwca PZL P.11f. Sukces ten był
możliwy po wykazaniu wyższości polskiego śmigła nad metalowym produkcji
francuskiej. Jak do tego doszło opowiada prof. Bukowski (wszystkie cytaty z zachowaniem oryginalnej pisowni):
„Moją pozycję jako „śmiglarza” ustala „casus” naszego eksportu pościgówek i sprzedaży ich licencji do Rumunii. Ponieważ warunki licencji silników Bristol ograniczały ich produkcję tylko na teren Polski (licencję na inne kraje Europy zakupiła od Bristolu francuska wytwórnia silników Gnôme-Rhone wyłącznie w celach blokady, dla ułatwienia własnej sprzedaży), musieliśmy eksportować nasze samoloty (Turcja, Rumunia, Grecja) pościgowe z francuskimi silnikami Gnôme-Rhone, zakupywanymi zresztą bezpośrednio przez naszych odbiorców (tak chyba było). Silniki przysyłali do nas do zamontowania na płatowce Francuzi z... metalowymi śmigłami (stałymi). Wydawało się więc, że odpadnie cały nasz „eksport” związany z transakcjami PZL. Tymczasem sensacja. Próbne starty źle wychodzą.
PZL P.11f w Rumunii
Oblatywana maszyna wlecze się
przez całe lotnisko. Telefony do mnie. Proszę o przysłanie śmigła do pomiarów.
Równocześnie, na wszelki wypadek, zamawiają u Szomańskiego dwa prototypy w
ekspresowym terminie. Polecam sklejenie bloków z dostatecznymi rezerwami, biorę
się za dokładne pomiary i „wsteczne” obliczenie śmigła dostarczonego przez
Francuzów. Moja konsternacja: śmigło jest w zasadzie dobrze dobrane dla
normalnych warunków lotu. Niewiele dałoby się z aerodynamicznego punktu
widzenia poprawić. Robię nowe obliczenie, uwzględniające maksymalne warunki
startu i odsyłam dwa rysunki do fabryki. Jedno śmigło polecam jak najprędzej
wykończyć (z pominięciem zwykłych terminów odstępów międzyoperacyjnych) i
przekazać do PZL. Tam jest jeszcze misja rumuńska mająca dokonać odbioru. Zamontowanie
śmigła. Start i rumuńska PXI startuje lekko, niemal świecą, z połowy lotniska. Silniki
Gnôme-Rhone były większej mocy od Merkurych wbudowywanych do naszych P.11, stąd
ten efekt dla lotniska niecodzienny – start nieporównywalny, nie tylko z próbą
na metalowym śmigle francuskim, ale i z naszymi pościgówkami. Wielkie „hallo”
dla „drewniaków” Szomańskiego i wiara w moją cudotwórczość."
Rumuński PZL P.11b
Rumuński PZL P.11b
Kolejne zamówienia znacznie
poprawiły sytuację finansową firmy. Dzięki swej pracy J. Bukowski w roku 1935
stał się etatowym pracownikiem działu technicznego, a firma zaczęła się
rozwijać, co poskutkowało zatrudnianiem nowych robotników i rozbudową. W
szybkim czasie udało się zlikwidować zadłużenie, a ze spółki z o.o. Szomański
zmienia się w spółkę akcyjną z kapitałem zakładowym w wysokości 250 tys. zł.,
który szybko rośnie do 400 tys zł. W krótkim czasie liczba pracowników powiększa do
około 100 osób. Z czasem udało się też podpisać nowe porozumienia z firmą
Integrale – Chauviere, niekorzystne z przyczyn ekonomicznych, jak również z
konieczności zachowania tajemnicy wojskowej. Tym samym zniesione zostały opłaty
licencyjne i od tej pory francuski partner był po prostu dostawcą materiałów
czyli, „chińskiego lakieru”.
Warto wspomnieć, że ów tajemniczy
„chiński lakier" przez długi czas starano się zastąpić. W tym celu firma
Szomański nawiązała współpracę z firmą
Prosa z Radomia. Eksperymenty z różnymi krajowymi lakierami
syntetycznymi niestety nie powiodły się w pełni. Nigdy nie udało się uzyskać
tak wytrzymałej powłoki na działanie warunków atmosferycznych i codziennego
użytkowania. Zewnętrzna warstwa polskiego lakieru szybko ulegała pęknięciom, w
miejscu których pojawiały się odpryski. Z tego też powodu wytwórnia śmigieł do
końca funkcjonowania uzależniona była od dostaw „chińskiego lakieru”. Jednakże
eksperymenty z lakierami opracowanymi przez firmę Prosa pozwoliły na stworzenie
mniej odpornych środków zastępczych, które miały być wykorzystywane w sytuacji
odcięcia od dostaw i po rozpoczęciu produkcji po ewakuacji z Warszawy
spowodowanej wybuchem wojny. Na zakończenie wątku „chińskiego lakieru”
przytoczymy fragment wspomnień przybliżający proces technologiczny powstawania
śmigieł:
„Składnik tego pokrycia, a więc tzw. „ziemia”, był to proszek w rodzaju naturalnego cementu, który rozpuszczony w lakierze (żywicy roślinnego pochodzenia, jak sądzę) służył za podkład. Tak zagruntowane śmigło szło do nawilżonego pomieszczenia, gdzie „grunt” twardniał w ciągu 2-3 (?) dni. Następowało potem szlifowanie i dwukrotne nakładanie tego samego lakieru, który służył jako rozpuszczalnik „gruntu”. Po każdym pokryciu następowało szlifowanie i wreszcie nałożenie ostatniej warstwy, którą nasz Chińczyk nazywał „vernix”. Oba lakiery, zarówno gruntowy jak, i „vernix”, miały naturalną barwę żółtobrązową, lekko opalizującą. Nałożone cienką warstwą pod wpływem światła czerniały. W rezultacie otrzymywało się doskonale gładką, i doskonale zwartą (między poszczególnymi warstwami nie powstawały nigdy niespójności) powierzchnię znaną z wyrobów pokrywanych „laką chińską”. Nota bene, później dla unikania odbłysków od dysku obracającego się śmigła, nieprzyjemnych dla pilota, stosowaliśmy lekkie matowanie tylnych części łopat śmigła przez przeszlifowanie delikatnym papierem ściernym.”
Najlepszy okres firmy przypada na
lata 1935-1939. Wiązał się on z dużymi zamówieniami samolotów na rzecz wojska,
a także samolotów szkolnych, sportowych i turystycznych dla aeroklubów, szkół
lotniczych i coraz szerszego grona odbiorców prywatnych. O skali produkcji jeszcze
przed złotym czasem Szomańskiego może świadczyć przypadek samolotu PZL P.7.
Dowództwo lotnictwa zamówiło w PZL 150 myśliwców. Wobec tego wytwórnia z Bielan
musiała zapewnić taką samą ilość śmigieł plus wymaganą rezerwę wynoszącą drugie
150 sztuk, łącznie 300 drewnianych śmigieł. W ciągu ostatnich 4 lat II RP
produkcja wynosiła około 100 śmigieł miesięcznie. Szomański stał się
monopolistą na terenie Polski, jego śmigła napędzały zdecydowaną większość rodzimych
samolotów, do tego dochodziły zamówienia zagraniczne.
Oryginalne śmigło z wytwórni Szomańskiego z pozostałościami kalki z logo producenta. Fot: Sparrow via http://woodenpropeller.com
Wraz z intensywnym postępem
technicznym era drewnianych śmigieł stałych zaczęła odchodzić do przeszłości.
Coraz wyższe osiągi nowych konstrukcji wymagały stosowania znacznie bardziej
skomplikowanych śmigieł o zmiennym skoku i często metalowej konstrukcji. W
firmie Szomański doskonale zdawano sobie z tego sprawę, dlatego też starano się
o pozyskanie licencji na tego typu śmigła. Tak okres ten wspomina J. Bukowski:
„Uruchomienie produkcji piast, ze złożonymi układami hydraulicznymi i
przekładniowymi leżało ściśle w profilu produkcji wytwórni silników, dlatego
też sugerowałem władzom wojskowym nabycie w znanej firmie śmigłowej Hamilton
odpowiedniej licencji na produkcję śmigieł nastawnych (w istocie piast do tych
śmigieł) dla W. S. Okęcie, z tym, że nasza firma przystosuje się do produkcji
łopatek (dla mnie w każdym układzie pozostawało ich projektowanie – tzn. gdyby
wytwórnia silników chciała podjąć również produkcję łopatek).
Takie rozwiązanie uważałem za bardziej racjonalne, gdyż siłą rzeczy w
oparciu o licencję Hamiltona pozostalibyśmy wyłącznie przy łopatkach
aluminiowych, nie stanowiących jedynego rozwiązania w przypadku śmigieł
nastawnych(...) W r. 1938 podjęliśmy przygotowania, po zakupieniu paru odkuwek
aluminiowych, do opanowywania elementarnych technik obróbki łopat śmigieł
metalowych.”
Narty
Obok produkcji śmigieł spółka
Szomański „dorabiała” wykonując elementy stolarki budowlanej, kajaki, urządzenia wentylacyjne czy drobne
elementy z drewna i metalu. Poza tym w firmie opracowano oryginalne zimowe narty
dla samolotów. Ich konstruktorem był inż. Bernard Sznycer. W pierwszej
kolejności narty miały być przeznaczone dla samolotów RWD-8 i myśliwców –
głównie PZL P.11. O ile dla samolotów szkolnych wystarczyły proste drewniane płozy
o wymiarach ok. 150 cm x 50 cm, to dla maszyn wojskowych potrzebna była
konstrukcja znacznie bardziej dopracowana aerodynamicznie. Udało się to
osiągnąć poprzez obudowanie cienką blachą aluminiową i brezentem. Dlatego też
narty Szomańskiego przypominały niewielkie pływaki, których opór aerodynamiczny
był bardzo zbliżony do tego, jaki stawiały koła myśliwca bez owiewek. Poza tym uzyskano
dodatkową siłę nośną, która kompensowała zwiększony ciężar nart. Tym sposobem
osiągi myśliwców wyposażonych w narty nie różniły się od egzemplarzy z kołami.
Testowanie nowego produktu było
dość utrudnione z powodu praktycznie bezśnieżnych zim z lat 1936/1937 i
1937/1938. Dlatego też w poszukiwaniu śniegu konstruktorzy zwiedzili sporą
część Polski, odnajdując najlepsze warunki na lotnisku w Lidzie. Podczas testów
wyszedł na jaw problem z przymarzaniem płóz do podłoża w czasie dłuższego
postoju na śniegu. Udało się go rozwiązać przy pomocy metalu Monela (stop rud
miedzi i niklu), których cienkie paski przytwierdzano do spodniej części nart.
Blacha sprowadzana z Kanady chroniła nie tylko przed przymarzaniem, ale też przed
uszkodzeniami mechanicznymi. Produkcja nart dawała spore nadzieje na intratne
zamówienia z krajów skandynawskich. Tak ten etap w działalności firmy wspomina prof.
Bukowski:
„ Po pierwsze
zyskanie poważnych klientów: przede wszystkim Szwedów dla dostawy nart dla
dużych samolotów transportowych (może lepiej byłoby je nazwać średnimi) –
według ogólnych charakterystyk przypominały głośne niemieckie „Stukasy”, a więc
Junkersy 2. (278, 288?, a może 276?) [Prawdopodobnie był to Junkers W 34 - przy. SP] . Wchodziła tu w grę zmiana
koncepcji konstrukcyjnej. Szwedzi stawiali warunek pełnej amortyzacji w ramach
narty i to z wykluczeniem układów – amortyzujących olejo-powietrznych (stosowanych
w naszych nartach do pościgówek), z uwagi na używanie ich w warunkach zmiennych
niskich temperatur.
Druga sprawa to
skala. O ile wymiary gabarytowe nart do pościgówek wynosiły (piszę z pamięci) –
nie więcej niż 0,6 x 0,5 x 1,8 m), dla szwedzkich nart, w/g postulowanego
ciężaru samolotu z pełnym ładunkiem, wypadały nam płozy przeszło dwa razy
większe. Po znalezieniu koncepcji na amortyzację mechaniczną z wyłączeniem
typowych sprężyn – (sięgnęliśmy do dawniejszych rozwiązań samochodowych –
amortyzacji przy użyciu wałów skrętnych ułożonych wzdłuż narty, a więc nie
zwiększających jej gabarytu) – przyjęliśmy zamówienie gdzieś w końcu 1938 r. z
terminem dostawy na koniec sierpnia 1939 r.
Salon Lotniczy w Paryżu z roku 1934. W lewym górnym rogu pod kadłubem PZL P.11 widoczna narta Szomańskiego
Salon Lotniczy w Paryżu z roku 1934. W lewym górnym rogu pod kadłubem PZL P.11 widoczna narta Szomańskiego
(…) Drugim ewenementem nartowym było uzyskanie za pośrednictwem naszego
duńskiego pośrednika (z którego gotowi byliśmy zrobić przedstawiciela na
wybrany obszar) zainteresowania firmy
Curtiss ze Stanów Zjednoczonych, na dostawę 3 (czy 6 – nie pamiętam już
dzisiaj) par nart dla samolotów organizowanej przez sławnego Komendanta
Richarda Byrda wyprawy w rejon bieguna południowego. To była już późna
wiosna 1939r. Za radą naszego kopenhaskiego pośrednika, zdecydowaliśmy wydelegować inż. Sznycera do firmy Curtiss dla
ewentualnej finalizacji sprawy. Inż. Bernard Sznycer odpłynął do Stanów w maju
albo czerwcu 1939 r. Zdążyliśmy jeszcze
odebrać w lecie 1939 r. od inż. Sznycera wiadomość, że jesteśmy właściwie bez
konkurencji. Nasze wypracowane aerodynamicznie i konstrukcyjnie narty do
P.11 w porównaniu z prymitywami, które im proponowano, to była „nowoczesna
technika”. Sprawa zamówienia nie stanowiła problemu (dostawy dla samolotów
Byrda). Zdecydowaliśmy pozostawienie Sznycera dla opracowania wstępnych
projektów i rozeznania możliwości nawiązania szerszej współpracy z Curtissem i
Kanadą.
Rumuński PZL P.11f na nartach Szomańskiego doskonale widoczny sposób montażu i profil nart Szomańskiego
Rumuński PZL P.11f na nartach Szomańskiego doskonale widoczny sposób montażu i profil nart Szomańskiego
(…) To była dobra konstrukcja wykonana w gorączkowym tempie. Skończyliśmy
te narty i w ostatnich dniach sierpnia dwie skrzynie znalazły się w Gdyni.
Ponieważ cena i termin biegły „fob” Gdynia, więc termin został dotrzymany.
Ładunek do Szwecji, jak się okazało, nie odpłynął. W skrzyniach, jak zwykle,
znajdowały się przebitki specyfikacji wysyłkowych firmy Szomański. Gdzieś w końcu 1940 r. lub na początku 1941
r. naprowadziły one władze Luftwaffe na ślad Fabryki Śmigieł Szomańskiego, uznanej
po wstępnych oględzinach we wrześniu 1939 r. jako „veraltet”. Obecnie miała ona
wzbudzić zainteresowanie z racji produkcji nart samolotowych, które – jak
wskazywała przechwycona „próbka” – nie były wcale „veraltet”.”
Bardzo mała ilość zachowanych
fotografii pokazujących samoloty na nartach Szomańskiego może świadczyć o sporadycznym
ich wykorzystywaniu w polskich aeroklubach i jednostkach wojskowych. Największa
ilość zdjęć maszyn wyposażonych w polskie narty pochodzi Rumunii – PZL P.11f
ze 122. Eskadry Doświadczalnej. Warto wspomnieć także o czechosłowackiej Avii
B-534, którą testowano z nartami dostosowanymi do samolotów PZL P.7 i P.11.
Avia B-534 na nartach Szomańskiego Źródło: Avia B-534 Czechoslovakian fighter 1933-1945 via http://wp.scn.ru
Avia B-534 na nartach Szomańskiego Źródło: Avia B-534 Czechoslovakian fighter 1933-1945 via http://wp.scn.ru
Wojna
W chwili wybuchu II wojny
światowej wytwórnia śmigieł Szomańskiego nie znalazła się na liście celów Luftwaffe.
Ze względu na znaczenie firmy jeszcze przed 1 września 1939 r. kierownictwo
dostało rozporządzenia mobilizacyjne, które miały zostać uruchomione w chwili
rozpoczęcia się konfliktu. W kopertach znajdowały się wytyczne dotyczące
funkcjonowania zakładów w pierwszych dniach wojny, a także po okresie 10 i 30 dni,
a później 2 i 3 miesięcy. Od poniedziałku 4 września firma zgodnie z planem
przechodzi na 10 godzinny dzień pracy. Tego samego dnia odbywa się krótka
odprawa dyrektorów fabryk lotniczych z Wacławem Makowskim, dyrektorem Polskich
Linii Lotniczych LOT, który od marca 1939 r. pełnił funkcję Zastępcy Dowódcy
Lotnictwa ds. Technicznych. 5 września dochodzi do ponownego spotkania spółki Szomański z W. Makowskim, podczas którego otrzymują ustny rozkaz
ewakuacji zakładu do Lublina, w ślad za Dowódcą Lotnictwa.
Natychmiast po spotkaniu wydano polecenie demontażu najważniejszych maszyn niezbędnych do kontynuowania produkcji w nowym miejscu. Następnie spośród robotników wybrano 30 najbardziej wyspecjalizowanych fachowców, którzy mieli ewakuować się wraz z transportami. Wszyscy pracownicy zgłosili się na ochotnika. Kolejnym punktem przygotowań do przymusowej przeprowadzki było zdekompletowanie magazynów i pozostających w fabryce maszyn, a na terenie posesji zakopanych zostało kilka beczek z „chińskim lakierem”. Możliwe, że podobny los spotkał narzędzia, i maszyny lub ich elementy, których nie udało się zapakować do skrzyń. Dzięki wspomnieniom robotników pozostałych w Warszawie wiadomo, że nie wszystkie maszyny udało się rozebrać i prawdopodobnie wpadły one w ręce Niemców po kapitulacji.
Warszawa. Krakowskie Przedmieście rok 1939. Fot: Wikimedia
Po przekazaniu załodze 3
miesięcznych odpraw rozpoczęto załadunek skrzyń z dokumentacją, maszynami,
narzędziami, gotowymi śmigłami i innym dobytkiem firmy. Na polecenie J.
Bukowskiego zabierano głównie śmigła do samolotów produkowanych przez wytwórnie
LWS i PWS. Wpływ na podjęcie takiej decyzji miały przede wszystkim kierunek
ewakuacji (Lublin) i wiedza, że w Dęblinie znajduje się spory zapas śmigieł do
myśliwców. Cała kolumna transportowa składała się z dwóch starych ciężarówek, w
tym 5-cio tonowego Forda, osobowego Chevroleta i 11 wozów konnych. Poza tym
część pracowników jechało na prywatnych motorowerach i motocyklach. Właściciel
firmy ewakuował się wraz z przyjaciółmi
osobową Lancią.
Pokonanie zatłoczonej szosy
lubelskiej zajęło kolumnie 2 dni. Po dotarciu do Lublina ewakuowana fabryka
została skierowana do Lwowa, gdzie wcześniej miało wycofać się Dowództwo
Lotnictwa. We Lwowie wytwórni polecano udać się do Krzemieńca. Tam cały
transport wpadł w ręce sowietów wkraczających na terytorium Polski po 17
września. Szczęśliwie niektórym pracownikom udało się uniknąć niewoli i
przedostać się do Rumunii, a stamtąd do Francji.
Lublin R.XIIID SP-AMG ze śmigłem firmy Szomański. Dobrze widoczne metalowe okucie krawędzi śmigła.
Lublin R.XIIID SP-AMG ze śmigłem firmy Szomański. Dobrze widoczne metalowe okucie krawędzi śmigła.
Ostatnim epizodem z życia firmy
Szomański był powrót J. Bukowskiego do Warszawy po śmigła po polskich myśliwców.
Wspomniana wcześniej rezerwa w Dęblinie uległa zniszczeniu w czasie niemieckich
bombardowań i już we Lwowie do „śmiglarzy” zgłaszali się lotnicy proszący o nowe
śmigła do samolotów wojskowych. W tym celu J. Bukowski z jednym z pracowników
odłącza się od kolumny i motocyklem po wielu perypetiach wraca do Warszawy. W
stolicy cudem udało się zorganizować ciężarówkę, która miała wywieźć z fabryki
pozostałe gotowe i nieukończone śmigła. Było już jednak za późno. Nim transport
ruszył na południowy-wschód niemiecki pierścień wokół Warszawy zamknął się
odcinając wszelkie możliwości ucieczki. Dalsza droga nie miała już większego
sensu, gdyż większość sprawnych samolotów ewakuowano po 17 września do Rumunii
i innych krajów. Po zajęciu Warszawy przez Niemców okupanci ocenili fabrykę Szomańskiego
jako przestarzałą. Możliwe, że posesja przy dawnej ulicy Kamedułów 71a (obecnie
ul. Gwiaździsta) kryje jeszcze ostatnie pamiątki po największym w przedwojennej
Polsce producencie śmigieł. Jednak, by się o tym przekonać należałoby
przeprowadzić sporą akcję poszukiwawczą.
Wykaz typów śmigieł opracowanych i produkowanych przez firmę Szomański. Tabela dostarcza również bardzo ciekawych informacji, co do rodzajów samolotów i silników, do których były stosowane, a także ilości wyprodukowanych egzemplarzy. Źródło: J. Bukowski "Zapiski Wspomnień", Warszawa 2013.
Tekst powstał na podstawie książki Jerzego Bukowskiego "Zapiski Wspomnień". Pełna treść dostępna >>>TUTAJ.
Odtworzone logo firmy Szomański. Fot: Maciej Peikert
Pięknie zachowane śmigło z samolotu Fokker F VII. Fot: Maciej Peikert
Logo firmy Szomański na śmigle samolotu Fokker F VII. Fot: Maciej Peikert
Tekst powstał na podstawie książki Jerzego Bukowskiego "Zapiski Wspomnień". Pełna treść dostępna >>>TUTAJ.
Odtworzone logo firmy Szomański. Fot: Maciej Peikert
Pięknie zachowane śmigło z samolotu Fokker F VII. Fot: Maciej Peikert

Bardzo interesujący, wyczerpujący artykuł. Doprawdy, technologie produkcji nieustannie się zmieniają, jednak ten rozwój nie byłby możliwy bez analizy dotychczasowych osiągnięć. Historia fabryk, które osiągały sukcesy, w latach gdy praca opierała się głównie na sile ludzkich rąk, dostarcza wielu motywujących bodźców dla współczesnych inżynierów i konstruktorów.
OdpowiedzUsuńW początkach wojny obóz jeniecki.
OdpowiedzUsuń